Hanka mieszkała obok Mani, w jedynym bloku, którego balkony wychodziły na podwórko. Nie nosiła na szyi klucza, ale często siedziała sama w domu. Ojciec zabronił jej otwierać drzwi obcym; zamiast tego kazał przyjrzeć się dzwoniącemu przez wizjer, a potem go opisać.
Kiedy usłyszała, że ktoś dzwoni, przystawiła stołek do drzwi i przytknęła oko do wizjera. Kontury twarzy były rozmazane, ale po kolorach kominiarek odróżniła Agnieszkę od Beaty, a pod ciemnobrązowym kapturem domyśliła się Mani. Gdy zadzwoniły jeszcze raz, Hanka zeszła ze stołka, odsunęła łańcuch i dwie potężne zasuwy. Przeczekała, aż dzwonek dogra do końca melodyjkę z Ojca chrzestnego, i uchyliła drzwi.
Weszły do środka i rozejrzały się. Mieszkanie pachniało szklarnią lub klatką z ptakami, a wilgoć skraplała się na szybach i wchodziła do nosa watowatym kłębem.
- Chcesz się z nami bawić? - zapytała Agnieszka.
Do tej pory Hanka widywała głównie tył jej głowy z równiutkim przedziałkiem między jasnymi kucykami. Przyglądała się, jak szeptały do siebie na lekcjach z Beatą, kiedyś nawet pożyczyły jej gumkę, ale nie próbowały się z nią bawić. Nie podchodziła do nich, tak jak nie podchodziła do Magdy, Marzeny i Izy, które siedziały po drugiej stronie klasy pod oknem i nosiły fartuchy-„motylki”, pod którymi było widać kolorowe zagraniczne ubrania.
Słyszała kiedyś, jak ojciec wychwalał tatę Magdy. "Obrotny i cwany" - mówił, zacierając ręce, i uśmiechał się przy tym, co robił rzadko. Kiedy wspominał o ojcu Beaty ("ten skurwiel inteligencik") czy rodzicach Mani ("ochlapusy, pijaczyny"), niebezpiecznie czerwieniał na twarzy. Tylko o ojcu Agnieszki miał jakie takie zdanie: "babski doktor, ale dziany". Matka dodawała, że doktor Dziki pewnie niedługo się ożeni, bo samemu niełatwo chować "półsierotę".
- Będziesz się z nami bawić? - zapytała Mania, wsadzając do ust pasemko włosów mysiego koloru.
Hanka spojrzała na nie stropiona. Nigdy jeszcze nie miała gości.
- Rozbierzcie się - bąknęła.
Poczekała, aż zdejmą buty i kurtki, a potem otworzyła pierwsze drzwi po lewej stronie.
- To stołowy - powiedziała.
Pokój wyglądał jak sklep. Na podłodze wzorzysty dywan, pod ścianą regał na wysoki połysk, wypełniony różnego rodzaju bibelotami - popielniczką z barwionego szkła, baterią minibutelek z kolorowymi alkoholami, matrioszkami ustawionymi od największej do najmniejszej. Z sufitu zwisał wielki żyrandol. Kaskada opasanych złotymi drucikami szkiełek chwiała się nad ustawionym centralnie, wyczyszczonym do połysku stołem.
Na ręcznie haftowanej serwetce stał wielki kryształowy wazon. W przesianym przez firanki świetle rżnięte szkło łamało się na tysiące drobnych kawałków, rysowało kwiatowe wzory i tańczyło falistymi liniami, które od góry i dołu zamykały przezroczyste żłobienia. Całość wibrowała delikatnymi kolorami tęczy.
- O kurde! - wyrwało się Mani.
Hanka uśmiechnęła się. Kryształ był jeszcze lepszy niż dzwonek z melodyjką, który dawno jej się znudził. Wszystkie wpatrywały się w tańczące na szkle kolorowe refleksy. Dopiero po długiej chwili oderwały od niego wzrok i poszły za nią.
- To mój pokój - powiedziała.
W środku stał tapczan z tapicerką w niespokojne wzory i regał z małym akwarium, w którym smutne gupiki bez powodzenia szukały wyjścia. Poza tym nie było tu ani zabawek, ani książek, ani nawet nieporządnie porozrzucanych ubrań. Okno zasłaniały rośliny stojące rzędem na parapecie.
Beata cofnęła się w stronę drzwi, gdy nagle za akwarium zamajaczyła kobieca twarz. Burozielona woda rozmywała rysy, włosy wokół głowy kołysały się w rytmie płetw gupików, a oczy i usta ocienione wiotkimi roślinami zdawały się poruszać.
Agnieszka kucnęła przed regałem i sięgnęła ręką za boczną ściankę. Nakrapiane ciała ryb wystrzeliły pobłyskującą smugą i wplątały się w kępę roślin.
- A to?... - zapytała, wysunąwszy obrazek w złoto-czarnej ramce.
Twarz była odwrócona półprofilem. Miała przysłonięte powiekami oczy, usta znieruchomiałe pod prostym nosem i włosy ukryte pod niebieską chustą.
- Matka Boska - powiedziała Beata, zanim Hanka zdążyła otworzyć usta.
Przez chwilę przypatrywały się - Hanka Beacie, Agnieszka twarzy uwięzionej za przykurzoną szybką, Beata rybom o ruchach tak sennych i apatycznych, jakby zaduch pomieszczenia dotarł pod zarośniętą glonami wodę. W końcu Hanka odwróciła się w stronę drzwi, a one z ulgą ruszyły za nią. Nie podobał im się ten pokój, miały wrażenie, jakby ktoś się w nim dusił, nie były tylko pewne kto.
- A to pokój rodziców. Wyjechali na wieś do dziadków - Hanka wskazała kolejne drzwi.
Nie miały szyby, za to pod klamką błyszczał jalowski zamek. Postały pod nimi, niezręcznie przestępując z nogi na nogę, w końcu odwróciły się i weszły z powrotem do stołowego.
Mania stała w tym samym miejscu, w którym ją zostawiły - naprzeciwko kryształu. W poszarzałym nagle świetle styczniowego przedpołudnia kwiatowe wzory przestały migotać, a on sam był teraz po prostu szklanym wazonem. Dopiero teraz zobaczyły, że był po brzegi wypełniony cukierkami.
- Mogę jednego? - zapytała Mania takim tonem, jakby obracała to zdanie w myślach od początku wizyty.
Hanka popatrzyła z czułością na kryształ. Ojciec sprzedałby go w którymś z demoludów, ale popełnił błąd w ocenie koniunktury. Wazon był za duży albo czarny rynek zbyt nasycony - tak czy siak, kryształ został. Ojciec postawił go na stole i wsypał do środka cukierki. "Umiem wam dogodzić, co?" - klepał ją i matkę po policzkach, zbyt mocno. Cukierków jeść nie pozwolił. Miały stać - w krysztale, pośrodku paradnego pokoju.
- Proszę, poczęstujcie się - usłyszała nagle swój głos Hanka.
Zobaczyła, jak Mania podbiega do wazonu i zanurza w nim rękę po łokieć, jak do stołu idzie Agnieszka, jak podchodzi doń Beata.
- To co, będziesz się z nami bawić?... - zapytała Beata.
Hanka uśmiechnęła się, podeszła do nich i wsadziła rękę do wazonu.
© W.A.B