Polski English Francais Svenska
photo. Emil Biliński
Fragmenty książek
...
Grażyna Plebanek
data wydania: 2022-04-02

Kobiety ruszyły na nich z wrzaskiem.

Tam w dole jest Grand Place, najstarsza część Brukseli. 

praktyczna uwaga na temat tego, co koniecznie trzeba wiedzieć przed wejściem w zaułki Brukseli: 

Fascynują mnie niuanse współistnienia w Europie. 

Tożsamość złożona polega na tym, że tkwimy w jej bogactwie, choć już nie dostrzegamy jej złożoności. 

Ale oto zamieniam się w psa. Czuję pod stopami wilgoć rzeki, choć stąpam wciąż po chodniku. 

...
Grażyna Plebanek
data wydania: 2021-03-24
ISBN: 978-83-66275-23-2

Moich poszukiwań wzorów dojrzałych kobiet nie ograniczam  do wykluczonych w sposób jawny i oczywisty.   

Księżniczka budzi się na stercie pierzyn. 

Księżniczka mówi prawdę, a Królowa ma własny rozum.

Kobieta i dziewczyna, dojrzała i energiczna, łebska oraz w świetnej kondycji fizycznej. 

… postulat Johna Stuarta Milla,

Anna Wolberg jest cudzoziemką w sensie kuncewiczowskim.

– Przepraszam…

...
Grażyna Plebanek
data wydania: 2010-11-18
ISBN: 978-83-7414-065-2

Beata zamieszkała na osiedlu pierwsza. Codziennie wychodziła przed klatkę, ale nie dochodziła dalej niż do pierwszej pary słupów. Wciskała twarz w chropowatą fakturę metalu, udając, że nie widzi ręki machającej w kierunku drugiej, środkowej pary słupów.
 

Hanka mieszkała obok Mani, w jedynym bloku, którego balkony wychodziły na podwórko. Nie nosiła na szyi klucza, ale często siedziała sama w domu. Ojciec zabronił jej otwierać drzwi obcym; zamiast tego kazał przyjrzeć się dzwoniącemu przez wizjer, a potem go opisać.
 

Każdej niedzieli spotykały się za blokami i szły do kościoła - Beata, Hanka i Mania. W ciągu trzech lat, które minęły od wyprawy na hałdę, osiedle bardzo się zmieniło. Tam gdzie dawniej wypiętrzały się góry ziemi przetykanej kawałami niepotrzebnych blach i drutów, wyrosło kilkanaście cztero- i dziesięciopiętrowców.

Agnieszka odsunęła się od parapetu. Łokcie zdążyły zdrętwieć, ale trudno było oderwać się od widoku, który rozciągał się z okna. Patrzyła na rozdzielone śniegiem pary: gospodynię nawołującą córkę pochłoniętą rozmową z młodym mężczyzną po drugiej stronie ściany, wilczura podsikującego zaspy i właściciela szukającego go w innym korytarzu, chłopaków obrzucających kulkami sąsiada i chowających się za załomem białego muru.

Gdy bal wreszcie się zaczął, gdy muzyka zagrała, a lampiony zabłysły światłem odbitym od złocistych blaszek, Beata przymknęła oczy. Potem lekko odchyliła głowę do tyłu i zamarła w bezruchu.

Ostatniego dnia wakacji Mania wracała ze sklepu z pustą siatką. Nic nie udało jej się upolować. Weszła w przerwę między blokami i poszła alejką wijącą się między wyłysiałymi trawnikami. Tam, gdzie kiedyś stała hałda, leżał placek asfaltu, na którym miał powstać kort tenisowy. Kaplica ginęła w cieniu wielkiego kościoła, a strzelająca w niebo dzwonnica górowała nad osiedlem, przerastając pobliskie wieżowce.

Gdy Hanka stanęła w progu salki katechetycznej, miała ochotę zatkać uszy. Nikt nie mówił normalnie, wszyscy krzyczeli jeden przez drugiego i przepychali się między niewygodnymi ławkami. Kiedy wszedł ksiądz, otoczyli go, wyrzucając z siebie potoki słów. Powtarzali to, co powiedział Lenin o Mickiewiczu i jego rodzinie: "Opuścili Polskę na zawsze. Zdradzili".

...
Grażyna Plebanek
data wydania: 2010-09-23
ISBN: 978-83-7414-885-6

Jonathan rzadko wracał myślami do momentu poznania Andrei. Więcej miejsca w jego wspomnieniach zajmowały chwile, w które zanurzali się potem, a wskoczyli w taką intensywność, jakiej - o czym się nawzajem zapewniali - nigdy wcześniej nie doświadczyli.

Jonathan stanął na światłach i popatrzył za oddalającym się tramwajem. Napis "Louiza" zmieniał się na elektronicznych tablicach z francuskiego na holenderski i odwrotnie. Było coś uroczego w tej nazwie, zawrót głowy kobietą, która mogła być europejską królową albo nowoorleańską nastolatką, przysłaniać policzek wachlarzem albo zakrywać ręką zbyt duże zęby w uśmiechu

Następnego dnia rano Jonathan wracał ze szkoły, a dłonie tak mocno zaciskał na kierownicy, aż zwilgotniały. Andrea wyznaczyła mu na dziś spotkanie, więc starannie się ogolił, wieczorem nadgonił to, co miał zaplanowane na rano - słowem, zrobił wszystko, by móc do niej pojechać po odwiezieniu dzieci na lekcje. Tymczasem ona od rana się nie odezwała!

Andrea nie chciała go wpuścić, ale usiadł na korytarzu i tkwił tam, aż wystawiła głowę za drzwi i widząc go skulonego, powiedziała, że nie mogą się widywać.

Kiedyś, w porywie serca, który nastąpił po wyjątkowo pięknym kochaniu, przyszło mu do głowy bajkowe "za górami, za morzami, żyli sobie..." Zapytał, czy myślała o dalszych podróżach, czy chciałaby przenieść się gdzie indziej. Zaprzeczyła gorąco; jej Bruksela była zaludniona "źródłami", w urzędniczym piecu piekła telewizyjny chleb.<

- Patrz na dobre strony - konkludował Stefan. - Miałeś taką laskę, to się liczy!

- Miałem - odpowiedział bezbarwnie Jonathan.

- A czego się spodziewałeś? Że zostawi tego nadziewańca i wyda się za houshusbanda?

Kochali się na łóżku. Z czułości nie zostało śladu, rwali się na strzępy, gryźli języki. Obwąchiwał jej szyję i zlizywał z niej wilgoć, przyklejał biodra do jej pośladków, szukał tego, co znane, i tego, co obce

...
Grażyna Plebanek
data wydania: 2008-10-30
ISBN: 83-7414-163-8

Pod koniec wakacji chciało mi się na zmianę rzygać i jeść. Do tego wszystkiego zadzwonił Purzyński Piotr z propozycją służbowego obiadu

Piknik integracyjny odbywał się w obejściu starannie wystylizowanym na wiejskie. Odkurzone irchą stare dyszle i wyczesane grzebieniem kozy błyszczały w letnim słońcu. Alkohol podany przez gospodarza (druciane okulary i ręce pianisty) smakował ogniskiem, ale zagryziony pajdą kanciastego chleba dał się przełknąć.

Nie wiem, od której godziny mocz staje się ranny. Zastanawiałam się nad tym do 6.54, w końcu wstałam, rozpakowałam test ciążowy, przeczytałam instrukcję obsługi i oparłam się o zimny brzeg umywalki. O 7.00 opuściłam spodnie od piżamy i przycupnęłam nad sedesem.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spałam. Chyba przed urodzeniem, może nawet swoim. Samotny żeglarz, którego wspomnienia z rejsu wokół kuli ziemskiej czytałam podczas karmienia, nie spał podobno dwie doby. Potem zobaczył w kokpicie żonę, wystraszył się, że zwariował, włączył autopilota i poszedł wreszcie spać. Czy są autopiloty dla matek noworodków?

Poranne zebranie wypadło w porze karmienia Julka. Podłączyłam do prądu elektryczny laktator i przetoczyłam mleko z piersi do buteleczki, potem umyłam się, ubrałam w kostium i ze szpilkami w dłoni stanęłam nad dziecinnym łóżeczkiem.

W sierpniu w piaskownicy spotkałam mężczyznę. Był to tata Rafałka. Siedział na urlopie wychowawczym i spacerował z synkiem w porze moich wyjść z Julkiem. Jego żona zarabiała cztery razy tyle co on, więc nie chcieli tracić takich pieniędzy. Nianiek tata Rafałka nie uznawał. Wiedział mnóstwo o porodach, no i przegryzał pępowinę Rafałka.

"Żeby urodzić, nie wystarczy dać się zapłodnić - napisałam, kiedy Julek się zdrzemnął. - Trzeba jeszcze poczuć trzepotanie zarodka we wnętrzu, twardnienie macicy zbijającej się w ochronny pancerz, rozciąganie skóry na brzuchu, puchnięcie piersi wypełniających się żółtym płynem i ból pleców obciążonych ciężarem dwóch ciał. Żeby urodzić, trzeba poczuć pękanie pęcherza płodowego, ból skurczy okleszczających miednicę, suchość otwartych do krzyku ust".

...
Grażyna Plebanek
data wydania: 2007-10-18
ISBN: 978-83-7414-345-5

Kiedy spotykamy po raz pierwszy Przystupę, ma dziewiętnaście lat. Jest chuda, żylasta i jakby sękata. Długie włosy są na końcach spalone trwałą. W jej twarzy nie ma nic, co przykułoby uwagę konesera piękności czy amatora wynaturzeń. W owym czasie Przystupa, odporna na kpiny koleżanek z krawieckiej zawodówki, zaplata włosy w warkocz; na co dzień nosi dżinsy i pomarańczową kurtkę kupioną w miasteczku leżącym koło jej wsi.

Maj w Szwecji to wdzięk przyrody zdobywającej na nowo i bez wysiłku przychylność ludzi obrażonych długą zimą. To zadośćuczynienie za listopadowe strugi deszczu, grudniowe ciemności, styczniowy mróz, lutową beznadzieję, marcowe zwodzenie cieplejszymi i lodowatymi powiewami, kwietniowy zastój, kiedy wydaje się, że zima nigdy się nie skończy. Maj przychodzi nagle: poranki drżą mlecznym światłem, południa oszałamiają kolorami kwitnących roślin, wieczory pulsują kląskaniem i godowym trzepotem.

Policjanci siedzący po obu stronach Przystupy byli rośli. Usiłowała patrzeć, dokąd ją wiozą, ale niewiele zza nich widziała. Musieli zostawić z tyłu Skuru i wjechać na autostradę, po lewej minąć Ektorp, bo mignęła sylwetka Forum. Zaburczało jej w brzuchu. Od wczoraj nie miała w ustach nic poza bezą na czekoladowym spodzie, którą wcisnęła jej Nayana na T-Centralen; obsypały się białymi okruszkami, palce lepiły się do tej pory.

Photo.
Emil Biliński
Halina Jasińska
Rafał Masłow
Maciej Jan Strupczewski
Stephan Vanfleteren