Policjanci siedzący po obu stronach Przystupy byli rośli. Usiłowała patrzeć, dokąd ją wiozą, ale niewiele zza nich widziała. Musieli zostawić z tyłu Skuru i wjechać na autostradę, po lewej minąć Ektorp, bo mignęła sylwetka Forum. Zaburczało jej w brzuchu. Od wczoraj nie miała w ustach nic poza bezą na czekoladowym spodzie, którą wcisnęła jej Nayana na T-Centralen; obsypały się białymi okruszkami, palce lepiły się do tej pory.
Wieźli ją pod wiaduktem w Slussen na Kungsholmen, przez tunel, koło parku, aż po kilkunastu minutach wjechali do wielkiego podziemnego garażu. Wysiadła, ściskając w ręku plastikową, przezroczystą torebkę. Zanim ją zabrali, policjant poszedł z nią do stugi i kazał wziąć najważniejsze rzeczy. Powiedział "bara dom viktigaste sakerna" , a jej zaczęły się trząść ręce. Grzebała w nierozpakowanej jak zwykle walizce, wreszcie ułożyła przed nim na podłodze stosik: paszport, pieniądze, nieprzeczytany list od macochy, który wyjęła tego ranka ze skrzynki, i stary tomik, który powierzyła jej przed wyjazdem Gwiazda.
Winda, do której weszli, była wielka, zmieściłoby się tam podwójne łóżko, w lustrze widziała tylko odbicia szerokich pleców eskortujących ją policjantów. Wyprowadzili ją na korytarz i otworzyli jedne z kilkunastu identycznych par drzwi umieszczonych po obu stronach korytarza. W pokoju pod oknem stał stół z komputerem, kręcone krzesło z miękkim oparciem, po drugiej stronie dwa zwykłe, drewniane. Kazali jej usiąść i wyszli.
Najchętniej wstałaby i czekała blisko drzwi. Albo uciekła, wszystko tu było obce, pachniało urzędem pocztowym i rozgrzaną żarówką. Przyłożyła ręce do brzucha - już nie burczało, lecz ściskało, to przez windę, nigdy taką nie jechała. Już miała o czymś pomyśleć, gdy naraz otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł jakiś mężczyzna.
- Pratar du svenska? - zapytał.
Pokręciła głową. Z cywilem przy furtce rozmawiała po angielsku, po co jeszcze po szwedzku?
- No to musisz czekać, aż sprowadzimy tłumacza.
Znów została sama, z coraz bardziej niespokojnym brzuchem. Dotknęła go przez bluzkę - coś się tam przewalało, kurczyło, spinało resztę ciała. Zaczęła go głaskać kolistymi ruchami, trochę ulżyło, więc masowała dalej. Poza tym nic więcej od niej nie zależało. Zabrali ją, kazali czekać - nie wiedziała na co.
Po długim czasie do pokoju weszła tłumaczka w towarzystwie mężczyzny, który pytał Przystupę, czy mówi po szwedzku. Usiadł po drugiej stronie biurka, tłumaczce wskazał krzesło. Miała cienki nos i delikatne powieki, które sprawiały wrażenie, jakby przepuszczały światło i młoda kobieta nie mogła spać, przez co miała melancholijny wyraz twarzy.
- Mówię ludziom "wyroki" - powiedziała po polsku, siadając naprzeciwko Przystupy. - W szpitalach, kiedy odbierają wyniki badań. Tu czasem też.
Przystupa kiwnęła głową. Policjant już miał zacząć przesłuchanie, gdy do pokoju wszedł młody cywil i podał mu wydruk komputerowy. Pochylili się nad nim, wymieniając po szwedzku uwagi dotyczące Fina: ułożenia jego ciała, grupy krwi, sposobu i pory umierania, wcześniejszego stanu zdrowia i stanu upojenia alkoholowego, w jakim się tradycyjnie znajdował. Brzmiało to fachowo, tak można by opisać każde inne ciało.
Nagle żołądek Przystupy zwinął się w ciasną kulę. Zrozumiała: Fina już nie ma. Została kupka medyczno--policyjnych terminów wypowiadanych w obcym języku; rozumiała niektóre słowa, ale nie znała ich zapachu ani smaku. Były jak tępe narzędzia. Tymi słowami go zabili!
- ...i to jego własnym nożem - podsumował młody policjant, pochylając się nad wydrukiem. - Po co go trzymał pod ręką?
- To Fin - mruknął mężczyzna siedzący za biurkiem. - Zawsze noszą przy sobie noże, dźgają się w bójkach po pijaku. Ten nóż jest lapoński, piękna ornamentyka...
Pochyliła się do przodu, w ustach zrobiło się słodko, poczuła smak gruszek... Spojrzeli na nią badawczo, więc się wyprostowała i znów usiadła sztywno na krześle. Młody wyszedł, cywil zaczął zadawać pytania. Rozumiała bez tłumaczenia, ale i tak nie odpowiadałaby szybciej, cieszyła się z czasu, który dawała jej kobieta z cienkimi powiekami.
Na część pytań miała proste odpowiedzi. Jest Polką, przyjechała do kuzyna Mårtena, ale ostatnio mieszkała u znajomej rodaczki. Jej mąż, Fin, pił i w dodatku bił - nie ją - swoją żonę, Panią Słabą. Dwa razy widziała, jak rzucił się z nożem na pasierbicę. O mało jej nie zabił.
Skoro widziała, dlaczego nie doniosła na policję, zapytał policjant.
Obruszyła się. Miałaby donosić?! Żeby ją wytykali palcami i krzyczeli "szpieg, szpieg"?
Policjant uniósł brwi. Kto by ją wytykał? Co jest złego w próbach pilnowania porządku?
Młoda kobieta przestała tłumaczyć i zwróciła melancholijną twarz w stronę policjanta. W Polsce nikt nie chodzi na policję, żeby donosić na rodzinę, w Polsce to jest wstyd. W Polsce ludzie nienawidzą donosicieli.
Cywil odchylił się do tyłu i patrzył to na jedną, to na drugą. Jaki wstyd? Czego tu się wstydzić?
Tłumaczce wyskoczyły na dekolcie czerwone plamy, nabrała powietrza i powoli je wypuściła, patrząc w okno. Jakie jest następne pytanie?
Pytanie było o "dom viktigaste sakerna": paszport już widział, teraz książka. O czym jest?
Tłumaczka wzięła stary tomik i spojrzała na ciemnobrązową okładkę. Mickiewicz, Ballady i romanse. Otworzyła na chybił trafił. "Zbrodnia to niesłychana, pani zabija pana..."
- Co to znaczy? Po szwedzku, proszę - rzucił cywil.
- Att en dam dräper en herre - przetłumaczyła.
- Pani zabija...? Czy to "instruktion" ?
- Raczej "inspiration" ...
- Do zabójstwa?
Tłumaczka zaczęła się śmiać. Śmiała się i śmiała, aż zamknęły się cienkie powieki. Przeprosiła. Za nieprofesjonalne zacho... Znów ryknęła. "Instruktion"! Ha, ha, ha, "instruktion"!
© W.A.B