Kobiety ruszyły na nich z wrzaskiem.
Nie bały się, mężczyźni byli młodzi, jak bracia tych kobiet, jak ich synowie i wnuki. Trzeba było tylko przetrzepać im skórę, obsobaczyć, pokazać, gdzie ich miejsce. Pod pancerzami mundurów każdy z nich miał swoje niewypowiedziane lęki i słabości. Oni też byli ludźmi, tak jak i one. Mężczyźni mieli żołd, kobiety wściekłość. Tłukły ich rózgami po twarzach, szyjach. Wszystko, co widoczne, a nie odziane w mundur, pokryło się czerwonymi pręgami od smagań witek. Kobiety biły mocno, tak jakby robiły pranie. Oddychały miarowo, raz szybciej, raz wolniej, jak podczas porodu. Siła kobiet płynie z codzienności, jest wypadkową wielu pomniejszych czynności. Gdy staje się zrywem, ma w sobie upartą skuteczność tarana. Kobiety znad rzeki broniły relikwii. Nie pozwalały ich sobie zabrać i wywieźć. Święta Gudula, znana z cudów patronka Brukseli, była ich karmicielką, to dzięki jej sławie zjeżdżali się tu podróżni z różnych stron i modlili o cudowne rozwiązania. Kupowali różańce, wodę święconą, podobizny świętej. Jedli, spali, modlili się i bawili. A kobiety z tego żyły. Sprzedawały, prały, dostarczały, żeby utrzymać siebie i dzieci. Dzieci miały dużo, jak to kobiety. Bo z mężczyznami bywało różnie: raz byli, a raz odchodzili. Dzieci zostawały, głodne, liczne, hałaśliwe. Czasem na wpół dzikie, jak nadrzeczne psy, zinneke.