W sierpniu w piaskownicy spotkałam mężczyznę. Był to tata Rafałka. Siedział na urlopie wychowawczym i spacerował z synkiem w porze moich wyjść z Julkiem. Jego żona zarabiała cztery razy tyle co on, więc nie chcieli tracić takich pieniędzy. Nianiek tata Rafałka nie uznawał. Wiedział mnóstwo o porodach, no i przegryzał pępowinę Rafałka.
Miło spotkać dorosłego mężczyznę.
- Nazwisko dziecka. Książeczka. Zdrowia. Czy dziecko używa pojedynczych słów? Czy podskakuje? Czy dziecko buduje wieżę z klocków? Czy dziecko karmi lalkę? A nie, to chłopak.
Zdjąć dziecku pieluszkę. Zdjąć ubranie. Dziecka.
Czekać.
- Na szczepienie? Tu się nie należy. Nieobowiązkowe? Czy mama wie, że powikłania mogą być? Zapalenie opon na przykład? Napisali, że ma przeciwdziałać, ale czy przeciwdziała, to ja nie wiem. Czy mama wie, że to nowa szczepionka? I że lepiej się obowiązkowych trzymać?
Już wykupiona? Nie wiem, co robić, to nie moja sprawa.
Czekać.
- Na szczepienie? Trzymać rękę dziecka. Mocno! Bo jak się igła obsunie, to i złamać się może. Ja zatrzyk robię, mama trzyma rękę! Dziecka. Mocniej!! Bo jeszcze bardziej będzie się darł, jak mu krzywdę niechcący zrobię! Gorączkę? Może mieć. Opuchliznę? Też. Czy co przykładać? Nie słyszę, bo dzieciak się drze!
Następny!
Tata Rafałka westchnął.
- Czy to były Baby-Jagi? - zapytał trwożliwie Rafałek, gdy skończyłam opowieść o wizycie w przychodni rejonowej.
© W.A.B