Przeczytałem „Madmuazelkę”, świetna! To rzecz napisana „w Europie”, a nie -jak to zwykle bywa u nas w ambitnej literaturze – z Europą w tle, co bywa pielęgnowaniem rodzimych kompleksów. Jest to jedna z nielicznych u nas powieści tak realnie/życiowo zadomowionych w Europie, z jej kulturowymi genealogiami, jej wielogłosowością, z jej problemami, także politycznymi. Jest nawet Kigali, a więc kawałek Południa, do którego coraz częściej odnosimy swoje kłopoty z tożsamością.
Antropolog współczesności musi zatrzymać się nad Twoim zdaniem: „Jakim językiem opisać brak słów”. Wydaje mi się ono kluczowe dla prozy Grażyny Plebanek, a szczególnie dla „językowości” „Madmuazelki”, a zatem jawnego i zaszyfrowanego bogactwa znaczeń powieściowych. Czytelnik niejako skazany jest na „czułą” lekturę tej powieści, gdyż jest to oryginalne ujawnienie możliwości – nazwę to tak: „prozy sensorycznej”. Słowa działają tu jak dotyk. Choćby figura: „wilgotne słowa”. Cielesność mówi swoimi językami, odnalezionymi i właśnie wynalezionymi. Doskonale widać - jak „gadające ciała” stają się dziś podmiotami politycznymi, przywróconymi społeczeństwu (przemoc, paralelne rodziny, uzależnienia, formy dominacji, nacjonalizmy). To wszystko tak jakoś naturalnie wyszło na jaw w Twojej prozie, zaktualizowało się, a te aktualności się nie przedawniają.
Te kilka uwag to spojrzenie „z boku”, nie podjąłem spraw może najważniejszych, wyraźnie już zarysowanych w komentarzach, które tak licznie pojawiły się po ukazaniu „Madmuazelki”. A na marginesie: puszczam w obieg, między wiejskie opłotki, legendę miejską o Joannie Szczepkowskiej, odnalezioną w Twojej książce.
Serdecznie gratuluję książki.